Wędkarski zwiad

Wydawałoby się, że mieszkanie w Warszawie o przysłowiowy rzut beretem od brzegów Wisły – królowej polskich rzek, ostatniej dużej nieuregulowanej rzeki Europy – powinno być spełnieniem marzeń każdego „nizinnego" wędkarza. Niestety, muszę Was rozczarować.



Wedkarski zwiad2
Z wędkarskiego punktu widzenia warszawski odcinek Wisły już od dawna przestał być atrakcyjny, do czego przyczyniły się połączone siły samych wędkarzy, kłusowników oraz pracujących na 100% swoich możliwości pogłębiarek. Trudno tu obecnie liczyć na spotkanie z przyzwoitym okazem drapieżnika. Dotyczy to nie tylko samego odcinka miejskiego, ale i kilkudziesięciu kilometrów w górę i w dół rzeki. Dodatkowo wszystkie ciekawsze miejsca są wręcz oblegane przez wędkarzy, a w ostatnich latach także przez spacerowiczów, rowerzystów, grillowiczów... W tej sytuacji nie ma co marzyć nawet o jakieś namiastce ciszy i spokoju nad wodą, bo nawet jeśli brzeg jest na tyle dziki, że nie kręci się w pobliżu nikt albo prawie nikt, to i tak w najbliższej okolicy pływa sporo trollingowych łodzi wędkarskich.
Biorąc to wszystko pod uwagę, od kilku lat już praktycznie nie łowię „u siebie", lecz stawiam na eksplorację fragmentów Wisły na obszarach oddalonych od większych skupisk ludzkich. Co prawda kłusownictwo jest wszędzie, pogłębiarki również się pojawiają (choć nie w takiej liczbie jak w okolicach Warszawy), ale za to mam szansę na wędkowanie w ciszy i spokoju. Dzięki starannie przeprowadzonemu rozpoznaniu najczęściej udaje mi się namierzyć rybodajne miejsca i obławiać je przez 2–3 dni (np. w czasie przedłużonego weekendu).
Niniejszy artykuł chcę poświęcić właśnie takiemu wędkarskiemu zwiadowi. Nie będzie tu nic o wybranych konkretnych odcinkach rzeki, przynętach czy też technikach ich prowadzenia. Za to każdy, kto będzie chciał pójść w moje ślady, i zacząć jeździć w nieznane nad dużą nizinną rzekę i szukać wędkarskich miejsc, znajdzie tu informacje o metodach ich typowania i rozpoznawania. Dowie się, czego szukać, a także jak konfrontować uzyskaną przed wyjazdem teoretyczną wiedzę z zastaną nad wodą rzeczywistością, dzięki czemu będzie mógł skutecznie łowić praktycznie z marszu na nowym dla siebie fragmencie rzeki.

 

99

WSTĘPNE ROZPOZNANIE

Zawsze należy zacząć od zdjęć satelitarnych wybranego odcinka rzeki. Bez obaw, są one łatwo dostępne w Internecie i to w całkiem dobrej jakości. Wystarczy skorzystać np. z serwisu Google Maps, gdzie takie zdjęcia są publikowane. W ten sposób można dokładnie sprawdzić, jak wygląda ukształtowanie brzegów rzeki, wytyczyć drogi dojazdowe, zaplanować miejsce zaparkowania samochodu i ewentualnie zwodowania łodzi czy zorganizowania biwaku. Ktoś nieprzyzwyczajony do korzystania z takich źródeł może się naprawdę zdziwić, jak dokładnie da się obejrzeć (w Google Earth nawet w trzech wymiarach) dowolnie wybrany fragment terenu. Trzeba tylko brać poprawkę na to, że te zdjęcia nie są aktualizowane na bieżąco. Dlatego bez przeprowadzenia rozpoznania na miejscu jednak się nie obejdzie... Nie mając dokładnej mapy okolicy, trzeba sobie wydrukować odpowiednią część mapy internetowej i pozaznaczać na niej wszystkie interesujące miejsca, które warto będzie odwiedzić z wędką w ręku. Mając coś takiego, o wiele łatwiej jest się poruszać pieszo w nieznanym terenie i rozplanować dojścia do konkretnych miejscówek.
Od paru lat dla Wisły typowe są bardzo niskie letnie stany wód, dlatego szukając obiecujących łowisk, zwracamy uwagę na miejsca, które „wyglądają" na głębokie ze względu na ukształtowanie brzegów lub niekiedy wprost widoczne przegłębienia i długie rynny. Jedna istotna uwaga: kto ma zamiar dużo jeździć po nieznanych drogach i dróżkach, powinien zainwestować w dobrą nawigację elektroniczną ewentualnie dobrą i szczegółową mapę papierową oraz kompas (tu przydaje się minimum doświadczenia w terenoznawstwie). To wszystko jest bardzo ważne, żeby nie błądzić i nie tracić czasu, a także paliwa na przedzieranie się przez na pół zarośnięte leśne lub polne drogi. Dysponując już tymi wstępnymi informacjami, można zaplanować wyjazd.
Jak się wyekwipować od strony wędkarskiej? Jadąc „w ciemno", biorę ze sobą 3 zestawy spinningowe. Pierwszy z nich to typowa lekka wędka kleniowo-jaziowa z ciężarem wyrzutu do 10 g i z żyłką o średnicy 0,18 mm, drugi to zestaw sandaczowo-boleniowy z ciężarem wyrzutu do 30 g i plecionką 0,18-milimetrową, a trzeci, najcięższy – to wędka sumowa z plecionką 0,25-milimetrową. Z takim sprzętem mogę ruszać w nieznane nad dowolny odcinek Wisły.
Do tego zapas przynęt. Sprawdzonych, bo wyjazdy „w ciemno" to nie jest okazja do testowania nowości. Trzeba pamiętać, że nie wiadomo, jakie warunki będą panować na miejscu i warto być przygotowanym na każdą ewentualność.


NAD WODĄ

Jeśli chodzi o sam przebieg wypraw, to na początek przedstawię opcję bardziej kosztowną, wymagającą łodzi lub pontonu, dwóch samochodów i wsparcia kolegi. Z tych powodów rzadko z niej korzystam, mimo niewątpliwych plusów w postaci możliwości bardzo szybkiego i wygodnego rozpoznania, a potem obławiania wielu miejscówek, nie zawsze dostępnych z brzegu. Jeden z samochodów zostawiamy na dole odcinka, który zamierzamy obłowić, a drugim jedziemy kilka kilometrów w górę rzeki. Tam zostawiamy drugi samochód, wodujemy łódź lub ponton i spływamy nim do miejsca postoju pierwszego wozu, badając, sondując i obławiając rzekę na trasie spływu. Latem jest to czysta przyjemność.
Jak jednak wspomniałem, jest to przyjemność dość kosztowna i wymagająca sporo zachodu. I właśnie z tej przyczyny preferuję inny model wypraw, tańszy i znacznie mniej kłopotliwy. Po prostu jadę nad wytypowany odcinek rzeki i poruszając się pieszo, sprawdzam po kolei wszystkie interesujące mnie miejsca. A są to przede wszystkim stare umocnienia brzegowe na zewnętrznych łukach zakrętów, kamienne lub kamienno-faszynowe, a także brzegi dzikie, ale zadrzewione. Drzewa na brzegu pozwalają sądzić, że na dnie rzeki będą zalegać konary zwalone przez wichury.
Po dojechaniu nad wodę należy przeprowadzić wstępne rozpoznanie. Choć mam ogólne pojęcie o ukształtowaniu brzegów i dna, to jednak jest to o wiele za mało, aby móc liczyć na dobre połowy. Ryby, po które wyjeżdżam z Warszawy daleko i niestety coraz dalej, rozpoczynają żerowanie 2–3 godziny przed zmierzchem, a kończą 2–3 godziny po świcie, z krótką przerwą (nie zawsze) w nocy. Wędkarz musi się więc do tego przystosować, zmieniając swój rytm dobowy. Łowimy po ciemku, ale w łowiskach rozpoznanych, gdy jeszcze było jasno. Na sen podczas takich wypraw zostają więc godziny od późnego poranka do wczesnego popołudnia...
Wróćmy jednak do pierwszego, zwiadowczego spaceru nad rzeką. Szukam głębszych rynien z dnem twardym, co nie oznacza koniecznie żwirowym, tylko takim, na którym nie ma sypkiego piachu. To znaczy, że piasek może być, ale twardy, niewędrujący, nieprzesypywany przez nurt. Gdzie dno jest miałkie, wędrujące, tam nie ma co liczyć na udane połowy. Unikam zwłaszcza bardzo niebezpiecznych wędrujących przykos, o czym opowiem dalej.


Wedkarski zwiad3


OPASKA


Normalnie przy opasce na zewnętrznym łuku zakrętu powinna być stosunkowo głęboka rynna. Jeśli jednak gdzieś powyżej pracuje pogłębiarka, to można o tym zapomnieć. Podstawa opaski jest wtedy beznadziejnie zapiaszczona i chlapią tam co najwyżej jakieś małe rybki.
W dobrym miejscu nurt uderza w umocniony np. gruzem i faszyną brzeg, wypłukując rynnę usianą kamieniami i patykami. Przy niskim stanie wody wystarcza, jeśli ma ona 1,5–2 m głębokości. Jeśli taka rynna ma choć 50–100 m długości, to mamy już miejsce do obławiania przez cały wieczór. W dzień można tam połowić lekkim zestawem, w nocy cięższym. Zawsze będzie to jednak łowienie przypowierzchniowe i toniowe na woblery i gumy z lekkimi główkami. Próby łowienia z dna zawsze kończą się nieuchronnym zaczepem. Badanie takiej rynny zaczynam z najlżejszą z zabranych wędek, kleniowo-jaziową. Dlaczego akurat z nią? W ostatnich latach, o czym już pisałem w innym artykule, duże drapieżniki żerują raczej po ciemku, więc nie ma co liczyć na ich współpracę za dnia. Z kolei drapieżny białoryb daje się łowić także w dzień, stąd taki wybór zestawu na pierwszy ogień. Ale, podkreślam, idę po to, aby rozpoznać łowiska przed wieczornym i nocnym wędkowaniem, co można zrobić tylko wtedy, gdy jest jeszcze jasno. Brania kleni i jazi to w tej sytuacji jedynie miłe urozmaicenie. Na miejsca, które rozpoznałem za dnia, wrócę nocą z solidnym sprzętem sandaczowo-boleniowym i sumowym.


Wedkarski zwiad
GŁÓWKA


Jeśli na danym odcinku są w ogóle główki, to ich badanie zaczynam oczko ciężej, czyli z wędką sandaczowo-boleniową. Szczerze mówiąc, łowiąc w dzień, nie bardzo wierzę ani w sandacze, ani bolenie, dlatego zakładam wolfram i przynęty szczupakowe. Małe i średnie szczupaki urozmaicają mi badanie ukształtowania dna w okolicy danej ostrogi.
Wielu wędkarzy skupia się jedynie na obławianiu dołu pod warkoczem, co jest poważnym błędem. Wprawdzie jest to jedno z podstawowych stanowisk przebywających przy ostrodze ryb i to nie tylko drapieżnych, ale równie interesujący jest napływ główki, lecz tylko wtedy, gdy jest on wystarczająco głęboki. To tutaj nurt bije z impetem w kamienie, rozmywa je i nanosi pokarm rybom różnych gatunków. Dlatego zanim jeszcze wejdę na główkę, staję na brzegu kilkanaście metrów od jej nasady i badam napływ gumami szczupakowymi, szurając nimi po dnie. Często jest tam dużo zaczepów, ale na to nie ma innej rady jak odgięcie haka, użycie odczepiacza lub pogodzenie się z utratą przynęty. Najważniejsze, aby na napływie nie było piaszczystej płycizny, która wyklucza możliwość złowienia tu sensownej ryby nawet po ciemku.
Później przenoszę się z podstawy główki na jej szczyt i badam ukształtowanie dna pod warkoczem. Dół, który często się tam znajduje, powinien mieć kilka metrów głębokości, co jest łatwe do ustalenia. Przesuwając się nieco w bok, można się z kolei łatwo przekonać, jaka jest jego szerokość, tzn. gdzie zaczyna się on wypłycać, przechodząc w przybrzeżną płyciznę. Wreszcie, seria długich rzutów pozwala ustalić, czy dół znajduje się tylko pod warkoczem (częsta sytuacja), czy też przechodzi w długą, równoległą do brzegu rynnę długości kilkudziesięciu metrów, głęboką na ok. 3–4 m. Taka rynna to kolejne miejsce, przy którym po ciemku mogę się zatrzymać na dość długo.


Wedkarski zwiad4

PRZYKOSA

Przykosa to głęboki dół w rzece tuż przy biegnącym skośnie do nurtu wypłyceniu (kosie). Bystro płynąca przez płyciznę woda nagle zwalnia, co sygnalizuje głęboką toń. Niestety, nie każda przykosa jest równie rybodajna. Po pierwsze i najważniejsze, musi mieć twarde dno, które nie może wędrować. Trzeba pamiętać, że rzeka pracuje nieustannie, przenosząc z nurtem góry piachu. Jeśli dno na przykosie jest miękkie, zdradliwe, to nie dość, że nic tam nie złowimy (ryby nie lubią sypania piaskiem w oczy i skrzela), to jeszcze takie miejsca są bardzo niebezpieczne. Jeden krok, noga się zapada i tragedia gotowa. Nigdy nie wolno ufać nieznanym miejscom w rzece, nie tylko tak dużej jak Wisła. Dno musi być więc twarde, aby można było bezpiecznie i skutecznie wędkować. Najlepiej jeśli na samej przykosie dno jest żwirowe. Po drugie, rzeka musi być w tym miejscu głęboka. Nie złowimy dużych ryb na płyciźnie. Po trzecie wreszcie, niezbędnym warunkiem jest obecność białorybu, co ustalimy, obserwując np. spławiające się leszcze. Tam, gdzie białoryb, tam też zawsze można liczyć na drapieżniki...
Obławianie przykosy rozpoczynam w dzień, podobnie jak we wcześniej opisanych typach miejscówek. Staję na przybrzeżnym piachu i zestawem sandaczowo-boleniowym obławiam głębokie partie przykosy. Na pierwszy ogień idą gumy, którymi rzucam w stronę drugiego brzegu, lekko z nurtem rzeki. Ciężar główki jigowej pozwala mi wyczuć ukształtowanie dna i jego twardość, a także wywnioskować, jaka jest głębokość w danym miejscu. Od czasu do czasu na haku zamelduje się jakaś bardziej głodna lub podrażniona ryba, więc należy być stale skoncentrowanym. Z jednego miejsca wykonuję niezbyt szeroki wachlarzyk rzutów, po czym przenoszę się kilka kroków w dół rzeki, gdzie powtarzam całą operację. Około 2 godzin takiego łowienia pozwala mi dość dokładnie poznać głębokość i charakter przykosy (a czasem jest ona naprawdę rozległa) oraz wszelkie zalegające na jej dnie niespodzianki w postaci kamieni, na pół przysypanych piachem pni drzew, fragmentów wraków barek itp. miejsc, którym warto poświęcić szczególnie dużo uwagi (mała rada: powinno się mieć ze sobą dobry, wypróbowany odczepiacz, aby bez sensu nie tracić przynęt).
Kiedy słońce zacznie chylić się ku zachodowi, mogę przystąpić do wieczornego wędkowania z tą samą wędką ewentualnie zmieniając ją na najcięższy z trzech zabieranych przeze mnie zestawów.
Wieczorne i nocne łowienie na przykosie różni się od dziennego. Ryby wychodzą z dziennych kryjówek na płyciznę na żer, dlatego też posyłam przynętę niemal równolegle do brzegu, czesząc nią płytką wodę przy krawędzi piaszczystej mielizny. To właśnie tu, przy granicy głębokiej i płytkiej wody, czają się najgrubsze drapieżniki, od czasu do czasu zapuszczając się na polowanie w miejscu, gdzie za dnia widuje się co najwyżej małe klonki, rapki czy okonki. Teraz pojawiają się tu metrowe sandacze i najgrubsze sumy.
Woda w takich miejscach nie przekracza 1–1,5 m, a ryby jednakowo chętnie „zgarniają" przynętę prowadzoną w pół wody jak i pod powierzchnią. Gumy, którymi wcześniej łowiłem na głębinach, teraz idą w odstawkę. Wieczór to czas płytko schodzącego woblera zarówno w wersji ze sterem, jak i bezsterowca. Spektrum kształtów jest duże. Warto sięgnąć po typową sumową „bombkę" z grzechotką, ale też po niemal pozbawiony akcji boleniowy „pocisk".

43
Z różnych stron kraju od lat docierają do mnie informacje, że metodycznie z naszego punktu widzenia dewastowana Wisła z każdym rokiem ubożeje. Populacja dużych ryb staje się mniej obfita. Pogarszają się ich warunki bytowania, zasypujący wszystko piach zabiera im tarliska i zmniejsza liczbę kryjówek. Związkowi (i nie tylko) rybacy są winni zniszczenia niejednej populacji wielkich wiślanych ryb. Swoje dokładają kłusownicy, ale także wędkarze bez umiaru wyławiający najcenniejsze okazy.
Duże drapieżniki nadal są w Wiśle, ale jest ich coraz mniej i gwałtownie zmieniają swoje zwyczaje. Aby móc je łowić, nie wystarczy już odwiedzać te same miejsca, co kiedyś, i łowić tak, jak kiedyś. Dziś za okazałym drapieżnikiem z królowej polskich rzek trzeba się nachodzić i naprawdę nieźle przy tym nakombinować.