Pytania o zimowe trocie

Od czasu, gdy w WMH nr 108 ukazał się artykuł „Pytania o trocie i łososie”, na moją skrzynkę e-mail trafiło mnóstwo pytań od Czytelników. I nic dziwnego, bo ile by o trociach nie pisać, zawsze pozostanie jeszcze istne morze zagadnień do omówienia i... ewentualnych pytań do zadania. Dziś postaram się odpowiedzieć na niektóre z nich. 

 

Jak osiągnąć dobre wyniki na początku sezonu, gdy występuje olbrzymia presja wędkarska na rzeki i ryby?

No cóż, może to wyglądać na „ucieczkę” od sedna pytania, ale ja już od paru lat sezon zaczynam dopiero w okolicach 10 stycznia, a czasem nawet w połowie tego miesiąca. Powód jest prosty – staram się unikać łowienia w tłumie. W ciągu wielu lat wojażowania nad pomorskie rzeki trociowe zauważyłem, że nawet gdy są sprzyjające warunki do łowienia (podkreślam „nawet gdy są”, co wcale nie jest takie oczywiste), to ryby trafiają na przynęty szczęśliwych wędkarzy przez pierwsze 2–3 dni. Potem jest dużo gorzej, bo są już przepłoszone olbrzymim natężeniem hałasu w wodzie i nad wodą. A po trzech dniach (4–6 dzień sezonu), nawet w takich samych sprzyjających warunkach, zaczyna się nad wodą narzekanie, że ryb nie ma, że wykłusowane, że rybacy itp. I tłumy nad rzekami rzedną, wędkarze rozjeżdżają się do domów. Gdzieś tak po 8 dniu sezonu nad rzeki zaczyna wracać cisza i spokój, a ich mieszkańcy pomału zaczynają wznawiać aktywność.
pytaniatrocie1

Dlaczego tak się dzieje? Nietrudno zgadnąć. Bez względu na to, ile jest w danym akwenie ryb i w jakiej są kondycji, nagły wzrost natężenia hałasu w wodzie (przynęty, odczepiacze, brodzenie, przechodzenie przez rzekę) i nad nią (tupanie, krzyki, niekiedy wręcz imprezowanie) w pierwszym dniu sezonu sprawia, że trocie się płoszą. Po paru dniach robi się zdecydowanie ciszej, a i ryby już nieco przyzwyczajone do harmidru stają się łatwiejsze do złowienia.
Nie każdy jednak chce i może opuścić wręcz rytualne dla wielu trociarzy otwarcie sezonu, dlatego też pytanie „jak sobie poradzić?” jest zrozumiałe. Ja w takich warunkach (gdy jeszcze pojawiałem się wtedy nad wodą) radziłem sobie tak, że starałem się łowić inaczej niż wszyscy dokoła. Jak wiadomo, troć reaguje na przynętę z agresją, ale ta agresja słabnie, gdy jest co chwilę pobudzana superwabikami, zawsze takimi samymi i tak samo prowadzonymi. Nadmiar jakiegoś bodźca sprawia, że trocie przestają na niego reagować. Stąd też, gdy miałem np. z lewej strony 5 sąsiadów łowiących na woblery, a z prawej równie liczną grupkę zwolenników wahadłówek (a jedni i drudzy preferowali kolory stonowane), sięgałem po wahadełko z jednej strony ciemne, a z drugiej pomarańczowe fluo. Albo po obrotówkę. Albo po wobler wyraźnie większy od tych, na które łowili inni (lub też przeciwnie – wyraźnie mniejszy). Innym razem łowiłem w bezpośrednim sąsiedztwie zwolenników „strażaków” (ostro pracujące woblery w kolorze fluo pomarańczowym). Ponieważ miejsce wymagało zastosowania woblera, sukces przyniósł mi lekko lusterkujący model z oliwkowym grzbietem. Reasumując, starałem się zaskoczyć rybę kształtem, kolorem lub wielkością przynęty, aby w ten sposób dostarczyć jej bodźców innych niż te, którymi jest stale i w nadmiarze otumaniana.
Drugim sposobem na wyłamanie się z trociowej sztampy jest skorzystanie z dobrodziejstw spodniobutów. Bo czasem wystarczy znaleźć miejsce, gdzie (zwracając uwagę na bezpieczeństwo, bo przymusowa kąpiel w zimie to nie przelewki) można wejść po pas do wody i wystawiając długą wędkę z przynętą, łowić znów inaczej niż wszyscy. 90% trociarzy na otwarciu łowi tak samo, czyli z brzegu, rzucając przynętę mniej lub bardziej w poprzek nurtu, dryfując nią pod swój brzeg i ściągając pomału. Jak więc sobie poradzić? Zrobić coś, czego nie robią pozostali i w ten sposób spróbować wybić się z tego istnego „szumu tła”.

 

Czy pogoda ma wpływ na brania? 

Zawsze. Ale i tu zacznę nietypowo, bo od opisania warunków pogodowych w szerszym, rocznym ujęciu. Jak wszyscy łowcy salmonidów wiedzą, rybostan polskich rzek trociowych jest wyniszczany przez groźną chorobę. Nie ma w tym artykule ani miejsca, ani sensu opisywać ludzkie błędy, które doprowadziły do tej sytuacji. Ważne jest co innego: rozwojowi choroby sprzyjają niskie stany wody i wysokie temperatury. Ryby z ciągu wrześniowo-listopadowego (tak było np. 2014 i 2015 r. – niskie stany i bardzo ciepło) w 90% nie doczekały „otwarcia”, gdyż albo były chore i zdechły w rzece, albo chore spłynęły do morza.
Tak więc na rozpoczęciu sezonu trotek nie ma, jeśli wcześniej pogoda była „ciepła”, a woda ze względu na suszę towarzyszącą wysokim temperaturom – niska. Gdy końcówka jesieni jest mokra i zimna, a początek zimy – mroźny, to ryby nie chorują i jest ich więcej. Tak było w 2014 r. i tak zapowiada się w momencie pisania tego artykułu (koniec listopada 2015), przez co można się spodziewać podniesionego poziomu wody w rzekach i kolejnego spóźnionego ciągu tarłowego troci. I właśnie one, w bardzo dobrej kondycji, poczekają w rzekach na otwarcie sezonu. Tyle tytułem „pokrzepienia serc”.
Rozumiem jednak, że pytanie było o co innego, czyli o konkretne warunki pogodowe, które w danym dniu sprzyjają (lub nie) połowom ryb. Generalnie zimą zasady są takie, że wyż (czyli słonecznie i mroźnie) zwiastuje słabe brania. Ryba nie lubi wysokiego ciśnienia i słońca. Dużo lepiej jest przy niżu, gdy dominują chmury i opady śniegu, a nad wodą lekko się ociepla. Gdy już leży śnieg i zaczyna się odwilż, to spływająca z brzegów woda roztopowa lekko „trąca” wodę w rzece i to jest właśnie najlepszy moment na zimowe trocie. A tak naprawdę najlepsza jest pogoda ustabilizowana, z umiarkowanym ciśnieniem w granicach 1000–1010 hPa.

pytaniatrocie3

 

Jakie stanowiska w rzece zajmują kelty?

Jest to zagadnienie ściśle związane z wpływem pogody na zachowanie się ryb. Ogólnie znana i szeroko opisywana zasada jest taka, że kelty (ryby było nie było zmęczone tarłem) zajmują takie miejsca, w których mogą się utrzymać małym nakładem sił. Będą to więc cienie prądowe za przeszkodami, np. kamieniami czy zwalonymi drzewami. Inne typowe stanowiska to zakręty z prądami wstecznymi oraz miejsca przy podmytych burtach, a także na prostkach z małym uciągiem. Tyle, jeśli chodzi o książkową teorię, która często jednak ma się... nijak do praktyki. Bo w praktyce, właśnie ze względu na pogodę, wszystko staje na głowie. Wyżej wymienione prawidła mają zastosowanie przy normalnych (średnich) stanach wód. W ostatnich latach było tak, że ryby gremialnie zajmowały stanowiska tam, gdzie prąd wody był silny, a wędkarze nie mieli wyjścia i musieli ich szukać właśnie tam. W typowych keltowych miejscach było za mało wody, więc zasiedziałe już kelty stały w szybszym nurcie. A na dodatek świeże ryby z dodatkowego ciągu „zgodnie ze sztuką” pozajmowały takie same stanowiska.
Bardzo istotny jest stan wody w rzece. Załóżmy, że łowimy na początku sezonu (presja wędkarska) przy bardzo niskim stanie wody na danym odcinku. Nawet gdy jakaś ryba stanie w miejscu z wolnym uciągiem, to prędko z niego przepłoszona ucieka do głębszych rynien; te zaś są siłą rzeczy tam, gdzie rzeźbi je szybszy nurt. Reasumując, praktyka wskazuje na całkowite zaprzeczenie „książkowym” zasadom, bo szukamy keltów w miejscach srebrniakowych.
Gdy jednak na tej samej rzece łowimy przy wysokiej wodzie, sytuacja zmienia się diametralnie. Ryby przesuwają się ze środka koryta pod brzeg, pod burty czy w zalane trawy, czyli tam, gdzie wcześniej było dla nich za płytko. Z kolei na dużej wodzie, ale zaraz po przyborze, łowię w pobliżu głębokich rynien, lecz na spokojniejszej wodzie bliżej brzegu. Na odcinkach z wolnym uciągiem szukam ryb nie tylko przy brzegu, ale także na środku rzeki.

pytaniatrocie0

 

Czy gumy naprawdę są dobre na trocie, a jeśli tak, to jakie?

Gumy są w ogóle skuteczne na wszystkie ryby łososiowate. Sposobów łowienia na nie troci jest też kilka. Żeby jednak gumy były skuteczne, trzeba dobrać główkę jigową do warunków łowienia, czyli głębokości i uciągu. Wracamy więc do tego, co napisałem w poprzednim numerze WMH: decydujące znaczenie dla łowności mają nie tylko rodzaj i kształt gumy, ale przede wszystkim jej obciążenie i uzbrojenie, które pozwalają ją odpowiednio poprowadzić. Jest to ogólna zasada, niestety zbyt często ignorowana przez wędkarzy skupiających się tylko i wyłącznie na samej gumie. Żeby nie było wątpliwości: łowimy nie na gumę, tylko na tandem złożony z gumy i jej uzbrojenia. I obu jego częściom trzeba poświęcić tyle samo uwagi.
Gumy są dobre, zwłaszcza gdy trocie niechętnie się podnoszą z dna do innych przynęt, gdy są do niego jakby przyklejone. Łowi się zarówno na twistery, jak i rippery, przy czym ja preferuję te pierwsze. Długość to ok. 5–7 cm wraz z ogonkiem. Moje ulubione barwy to pomarańczowa, żółta i seledynowa, a ostatnio bardzo dobrze sprawdzają mi się twistery z czarnym korpusem i pomarańczowym lub żółtym ogonkiem.
Minusem łowienia troci na gumy jest duża liczba pustych zacięć lub szybkich spadów w holu. Aby temu choć trochę zapobiec, zakładam dozbrojkę z podwójnej kotwicy. W tym miejscu odsyłam do mojego artykułu „Trociowe dozbrojki” w WMH nr 1(79)2013, gdzie szczegółowo opisałem sposób samodzielnego wykonywania specjalistycznej trociowej główki jigowej, z którą łowienie jest znacznie bardziej skuteczne niż z tradycyjną.

 

pytaniatrocie4

 

Jak łowić z nawisów lodowych?

Przede wszystkim ostrożnie, aby nie wpaść do wody. Jest to łowienie zupełnie inne niż z brzegu, otwierające przed wędkarzem nowe możliwości, ale niestety nie zawsze bezpieczne. Obowiązuje więc szczególna rozwaga, bo ryb jest jednak do złowienia sporo, a życie ma się tylko jedno. W mojej karierze trociarza oczywiście nie raz i nie dwa wchodziłem na nawisy i kilka razy zdarzało mi się wylądować w wodzie. Zapewniam, że to nic miłego. Podstawą łowienia na nawisach jest więc ostrożność i właściwe przygotowanie.
Wbrew pozorom nie jest potrzebny kombinezon wypornościowy (dla obawiających się kąpieli wystarczy kamizelka samopompująca). Niezbędne są za to spodniobuty (ja na trocie zabieram je zawsze), do tego dobra kurtka przeciwdeszczowa (wodoodporna) pozapinana na wszystkie możliwe zapięcia, a na to jeszcze pas neoprenowy. Nie dość, że ogrzeje nerki, to jeszcze dobrze zaciśnie kurtkę na spodniobutach. Za ów pas wkładam (na plecach) duży podbierak muchowy na krótkiej rączce. W buty do brodzenia wkręcam solidne kolce. A w plecaku (zawsze na podorędziu) mam linkę do podania koledze, pod którym lód się zarwał. Bo na nawisy nigdy nie wchodzi się samemu, ale o tym dalej.
Raczej się nie zdarza, aby nawis lodowy nagle i gwałtownie w całości runął do wody. Najczęściej jest tak, że lód pęka pod wędkarzem i zapada się on w wodę. W takiej sytuacji należy szeroko rozłożyć ręce, aby zapobiec wpadnięciu do wody głębiej niż po pachy. Wędkarz ubrany jak opisałem wyżej może w takiej pozycji utrzymać się i pół godziny bez obawy o hipotermię i zapalenie płuc, w każdym razie do czasu, aż kolega pomoże mu się wydostać, podając choćby linkę lub szybko wyjęty zza pasa podbierak.
Druga najczęstsza sytuacja to gwałtowne pochylenie się nadmiernie obciążonego nawisu lodowego w stronę środka rzeki. W takiej sytuacji niezbędne są podeszwy uzbrojone w kolce, co chyba nie wymaga uzasadniania, oraz znów pomocna dłoń kolegi, który poda linkę lub podbierak, pomagając się wydostać po śliskiej pochyłości.
Jak pisałem, na nawisy lodowe nigdy nie wybieram się sam. Trzeba tylko pamiętać, żeby kolega nie podchodził zbyt blisko, bo może się zdarzyć, że lód się zarwie pod dwiema osobami naraz... Słyszy się czasem o samotnych wędkarzach, którzy przed wejściem na lód przywiązują się linką do nabrzeżnego drzewa. Można i tak, ale ja wolę jednak mieć za plecami kogoś, kto w razie wypadku udzieli pomocy. Tyle, jeśli chodzi o bezpieczeństwo.
Samo łowienie z nawisów jest superzabawą dającą niesamowite możliwości prezentacji przynęty. Wykorzystuje się tu wahadłówki i woblery, przy czym ja wolę raczej te drugie, bo wobler można ustawić tak, żeby wjeżdżał pod nawis lodowy, gdzie bardzo często stoją trocie przesuwające się tam ze środka rzeki. Dlatego bardzo dobrze, jeśli nasza przynęta zapuszcza tam żurawia, a przynajmniej jest prowadzona tuż przy lodzie, równolegle do jego krawędzi.
Bardzo ciekawa jest sytuacja, gdy mamy przed sobą zakręt przechodzący w spokojniejszą prostkę. Na wewnętrznym łuku zakrętu nawis bywa szeroki, tak samo jak na prostce. Na łuku zewnętrznym, gdzie uciąg jest większy, nawis jest natomiast wąski, ale po przejściu rzeki w prostkę gwałtownie się rozszerza. (Bywa tak, że na prostce oba nawisy się łączą albo zostaje między nimi jedynie wąski przesmyk.) Staję wtedy na wąskim nawisie na zewnętrznym łuku zakrętu tak, aby widzieć prostkę i zapuszczam wolno tonący wobler właśnie pod owo rozszerzenie pasa lodu, w przesmyk między oboma pasami lub też w ogóle pod lód, jeśli jest on na całej szerokości rzeki.

 

PS: wspomniany na wstępie artykuł można znaleźć TUTAJ