Pytania o sandacze cz. 1

Pozytywne reakcje Czytelników na teksty poświęcone odpowiedziom na pytania zadane na naszym forum dyskusyjnym www.wmh.pl/forum, dotyczące łowienia szczupaków, zachęciły mnie do podjęcia próby wyjaśnienia niektórych wątpliwości związanych z łowieniem mętnookich drapieżników.

JAK ŁOWIĆ „NA WLECZONEGO” NA WODACH STOJĄCYCH I PŁYNĄCYCH?
Metoda „na wleczonego” znacznie lepiej sprawdza się na wodach stojących niż płynących. Znana jest głównie z łowienia na system z bocznym trokiem (najlepszym wyborem będzie w tym przypadku okoniowy zestaw w rozmiarze L bądź XL). Sama technika prowadzenia jest bardzo prosta i polega na powolnym podciąganiu przynęty po dnie ruchami kija równoległymi do lustra wody. Wabik przeciągamy do siebie do momentu, aż kąt między kijem a linką wyniesie 45° (przy takim położeniu wędki jesteśmy jeszcze w stanie skutecznie zaciąć rybę). Następnie przesuwamy spinning w kierunku przynęty, jednocześnie wybierając nadmiar plecionki. Na tym etapie prowadzenia istotne jest, by cały czas mieć kontakt z przynętą, nie ruszając jej jednak z miejsca.

Pytania o sandacze cz1

Jak widać, jest to proste, bez żadnych udziwnień szuranie po dnie z krótkimi przestojami (w momentach zwijania luzu plecionki). Czasami, gdy ryby są bardzo „wolne” i niezbyt aktywne, technika ta bywa skuteczniejsza od innych. Jeżeli zamiast systemiku z trokiem stosuję gumkę tradycyjnie uzbrojoną w główkę jigową, lubię w czasie jednego prowadzenia (co dwa-trzy „cykle szurania”) podbić ją w górę z nadgarstka, ale to już inna bajka…
Jeśli chodzi o rzeki, to odpowiednikiem metody „na wleczonego” jest tu tzw. przepływanka spinningowa. Bez obaw, nie zamierzam nikogo namawiać do montowania spławika na spinningu. Jest to po prostu nawiązanie do praktykowanej przed laty przepływanki bez spławika, tyle tylko, że gruntowy ołów z przynętą naturalną został zastąpiony gumą uzbrojoną w główkę jigową. Takie łowienie nie jest przesadnie skomplikowane, choć wymaga nabycia pewnej wprawy, zanim pojawią się regularne efekty w postaci (nie tylko) sandaczy.
Klasycznym łowiskiem, w którym stosuję przepływankę spinningową, jest niezbyt głęboka prostka z równym uciągiem, gdzie w zasięgu rzutu znajduje się równoległa do brzegu kamienna rafa. Staję na jej wysokości i wykonuję rzut lekko pod prąd. W początkowej fazie prowadzenia wędkę trzymam wysoko, z kątem rozwartym między szczytówką a plecionką, a potem stopniowo, płynnymi „schodkami” obniżam ją coraz bardziej i przesuwam w dół rzeki, prowadząc w ten sposób wabik na napiętej plecionce. Kołowrotka używam tylko w pierwszej fazie prowadzenia do wybierania nadmiaru plecionki, gdy przynęta dryfuje swobodnie w moją stronę. Robię to tak, by cały czas mieć kontakt z gumą, ale nie przyspieszać jej spływu. Przynęta musi się przesuwać tuż przy samym dnie, co jakiś czas lekko o nie zawadzając. Ale uwaga, jeśli tylko poczujemy, że wabik trąca o dno, delikatnie go podrywamy ruchem kija z nadgarstka i pozwalamy dalej spływać. Jeśli tego nie zrobimy, uwięźnie on na dnie i będziemy się zmagać z zaczepem. Brania sandaczy są tu bardzo silne i agresywne, a typowe dla tych drapieżników pstryknięcia mętnookie zostawiają sobie na inne okazje.
W taki właśnie sposób obławiam opisane już wyżej rafy, a dokładniej kant na krawędzi rafy i czystej wody. Metoda sprawdza się także na dnie z półkami równoległymi do nurtu, a także tam, gdzie są oddzielone od brzegu pasem wody kamienne umocnienia omywane z obu stron nurtem. Warunkami sukcesu są równy uciąg i częsty kontakt z dnem. Przynęta nie może szybować nad nim wysoko, musi po nim prawie szurać. Ale pamiętajcie, że „prawie” w tym przypadku robi bardzo dużą różnicę.

Pytania o sandacze cz1 2

JAKI WOBLER NA SANDACZA I GDZIE NIM ŁOWIĆ?
Wszystko zależy od tego, czy jest to jezioro, czy rzeka. Ja sięgam po wobler przede wszystkim, gdy łowię w rzece. Używam tam wydłużonych modeli o delikatnej, migoczącej akcji. Mogą lusterkować na boki. Korzystam głównie z woblerów pływających lub wolno tonących, a ze względu na charakter wód, na których łowię, mogą one schodzić maksymalnie na 1,5 m, choć bardzo często posługuję się modelami schodzącymi do zaledwie 0,5 m. Niezbyt to pasuje do stereotypu sandaczy okupujących najgłębsze doły, prawda? Ale spokojnie, wszystko ma tu ręce i nogi.
Wobler to jedna z najskuteczniejszych przynęt na sandacze poławiane w nocy. A na „przedeptanej” ze szczętem Wiśle w okolicach Warszawy noc to jedyna pora, gdy ryby te się podnoszą i zaczynają żerować w zasięgu rzutu. Wbrew obiegowym opiniom żerujące mętnookie czasem atakują przynęty wręcz powierzchniowe. Do nocnego spinningowania używam woblerów od 6 do ok. 20 cm, z krótkimi sterami.
Trzeba jednak pamiętać, że wielkość przynęty nie ma żadnego przełożenia na wielkość zdobyczy. Wobler dobieram do warunków, w których przychodzi mi łowić. Jeżeli np. w danym miejscu i czasie dominującym pokarmem sandaczy są ukleje, sięgam po modele mniejsze, a jeśli drapieżniki uganiają się za płotkami i krąpiami – po większe. Jak widać, także tutaj bez wcześniejszego rozpoznania i uważnej obserwacji tego, co się dzieje pod wodą, nie bardzo można liczyć na naprawdę dobre i powtarzalne efekty.
Tyle, jeśli chodzi o rzeki, a teraz zatrzymajmy się na chwilę przy jeziorze. Unikam jeziorowego trollingu, a właśnie do takiego obławiania toni jezior najlepiej nadają się woblery. Z rzutu także da się tu połowić. Używam modeli neutralnych lub bardzo wolno tonących, wyposażonych w długi ster, jak np. Rapala Shad Rap. Problemem jest to, że w sprzedaży najczęściej spotyka się woblery tonące z krótkim sterem lub pływające z długim... Pozostaje albo cierpliwie przekopywać oferty producentów, albo tuningować kupne wabiki tak, aby pasowały do założeń stosowanej techniki łowienia. Punktem wyjścia jest wobler pływający z długim sterem, na kotwicę (brzuszną) którego nawijam ołowianą lametę (pomysł zapożyczony od muszkarzy). Metodą prób i błędów tak ją obciążam, aby wobek pływający zamienił się w neutralny.
Już dawno zauważyłem, że bardzo dużo brań jeziorowych sandaczy na wobler miałem w momencie, gdy poruszająca się przynęta zamierała w bezruchu, zawisając w toni, a potem znów ruszała. Wygląda to tak, jakby sandacz czaił się przy z nagła znieruchomiałej „rybce” i atakował, gdy tylko się ruszyła.

JAK PRAWIDŁOWO ŁOWIĆ Z OPADU Z KOŁOWROTKA?
Cieszę się, że ktoś zadał to pytanie, bo często widzę na wodach zaporówek wędkarzy nastawiających się na sandacze i popełniających kardynalne błędy podczas łowienia z opadu. Na początek kwestia terminologii: łowienie z samego kołowrotka określałbym raczej mianem ślizgu niż podbijania. To drugie zachowuję dla typowego „szarpania kijem”, czyli pracy wędziska z nadgarstka wspomaganej kołowrotkiem. Obie techniki dają podobny efekt, czyli poderwanie i kontrolowany opad przynęty na dno, różnią się jednak takimi szczegółami, jak wysokość poderwania wabika nad podłoże, kształt toru przynęty itp. Oba typy prowadzenia są skuteczne i oba należy znać. Moim zdaniem naukę opadu warto jednak zacząć od prostszego łowienia z kołowrotka.
Jest ono niezbyt skomplikowane: rzut, zamknięcie kabłąka, kij uniesiony i cały czas trzymany pod kątem 45° w stosunku do wody, a potem stała obserwacja szczytówki. Gdy przynęta szybuje w toni w kierunku dna, szczytówka jest lekko ugięta, a gdy wyląduje na nim – prostuje się na skutek zluzowania plecionki (ją także warto obserwować, zwłaszcza gdy łowimy na twardszy kij lub na miękkim dnie). Widać to dobrze przede wszystkim na wklejance. Jeśli dno jest miękkie, będzie to delikatne drgnięcie, a jeśli twarde – ruch szczytówki będzie bardziej wyraźny. Gdy przynęta opadnie na dno, wykonujemy 3 szybkie obroty korbką kołowrotka (kij trzymamy stale w tej samej pozycji), podrywając w ten sposób przynętę nad dno raczej łagodnym ślizgiem niż zdecydowanym skokiem. Utrzymujemy plecionkę napiętą i cały czas obserwujemy szczytówkę. Łowiąc klasycznie, przynętę podrywamy zaraz po zetknięciu jej z dnem. Wędkarze stosujący wabiki zapachowe lubią co jakiś czas pozostawić je na dnie przez 2–3 s. Brania (odczuwane jako charakterystyczne pstryknięcie w szczytówkę) są zarówno w opadzie, jak i w momencie poderwania przynęty nad dno.
Dopiero po opanowaniu tej techniki można spróbować podbijanie kijem „na raz” czy „na dwa”, wymagające koordynacji większej liczby ruchów.

CZY STOSOWAĆ PRZYPON OCHRONNY, A JEŚLI TAK, TO JAKI?
Jeśli łowię na wodach, gdzie praktycznie nie ma większego ryzyka brania szczupaka, to zakładam przypon z cieńszego fluorokarbonu (0,25 mm), który chroni końcówkę plecionki przed obtarciami i strzępieniem się. Wiążę go węzłem zderzakowym. Ale jeśli w łowisku jest więcej szczupaków i ryzyko obcinki jest duże, stosuję typowy przypon ochronny z materiału o nazwie surflon. Tę bardzo miękką metalową linkę można nabyć w zwojach do samodzielnego wykonywania przyponów. Surflon ze względu na swoją miękkość i kolor (brązowy) nie odstrasza ryb. Sandacze z wód stojących nie są jakimiś silnymi wojownikami, wystarczy więc, jeśli przypon ma 9 kg wytrzymałości (rzadko stosuję mocniejsze). Długość: ok. 30 cm.
W tym miejscu chciałbym się rozprawić z kolejną obiegową opinią, że przypon metalowy płoszy sandacze. Otóż nie płoszy. Tradycyjna, sztywna stalka po prostu gasi pracę przynęty i to właśnie przeszkadza tym rybom. Miękkie metalowe linki są pozbawione tej wady i mogę je z czystym sumieniem polecić.

CZY WARTO STOSOWAĆ PLECIONKI W KOLORACH FLUO?
Istnieje teoria, że dodanie ciemnego przyponu do jaskrawej linki powoduje powstanie kontrastowej plamy tuż przed wabikiem, która odstrasza sandacze. Są tacy, którzy radzą sobie, wydłużając wydatnie przypon. Ja mam na to inny sposób. Mianowicie, łowię na plecionki szarobrązowe, które – jeśli jest to konieczne – zabezpieczam wspomnianymi już brązowymi (surflon) lub przezroczystymi (fluorokarbon) przyponami. Uważam, że ten kolor plecionki jest w przypadku łowienia sandaczy najwłaściwszy. Jaskrawe linki (najczęściej seledynowe fluo) zakładam tylko wtedy, gdy na wodzie panują trudne warunki (boczny wiatr) lub sandacze żerują bardzo delikatnie. Jaskrawa plecionka pozwala mi na łatwiejsze dostrzeganie brań w takich warunkach. Ale i tak ostatnie 2–3 m linki maluję wodoodpornym czarnym markerem, przez co plecionka z seledynowej robi się szarobura. Po prostu takie stonowane barwy sprawdzają mi się o wiele lepiej.

WKLEJANKA CZY ZWYKŁY KIJ?
Jest to pytanie z gatunku podstawowych. Żeby na nie odpowiedzieć, najpierw trzeba ustalić, gdzie łowimy – w rzece czy na wodzie stojącej.
Ogólnie biorąc, w wodach stojących wędkarze dopiero uczący się metody opadowej powinni pamiętać, że nauka jest łatwiejsza przy posługiwaniu się wklejanką. Głównym powodem jest łatwość obserwacji miękkiej szczytówki, która dokładnie pokazuje to, co się dzieje z przynętą. Nie tylko brania, ale dosłownie wszystko. Wklejanka idealnie nadaje się do nauki łowienia w ślizgu, czyli z opadu z kołowrotka (powyżej opisanego). Jest to moim zdaniem najlepszy wybór dla początkującego łowcy sandaczy, a także dla tych, którzy doskonalą technikę łowienia ślizgiem.
Gdy natomiast łowimy na typowe podbicia z kija, lepiej sięgnąć po „zwykłą” wędką sandaczową, tzn. bez wklejonej (lub wsadzonej na wcisk) miękkiej szczytówki. Takie wędzisko sprawdzi się zarówno podczas łowienia na gumy, jak i koguty, a także wahadłówki i woblery.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że to tradycyjna sztywna i nieczuła na nic sandaczowa pała. Nowoczesny kij mimo swojej sztywności bardzo dokładnie przekazuje do ręki wędkarza wszystko, co się dzieje z przynętą. Pozwala to na czucie brań ręką, a nie tylko na wzrokowe wyłapywanie ich na plecionce fluo. W przypadku wklejanki optymalna dla mnie długość kija to 2,4 m, z kolei tradycyjny „patyk” powinien mieć między 2 a 2,2 m.
Na rzece stosuję kije znacznie dłuższe, minimum 2,7-metrowe. Są to wędki bez wklejonej miękkiej szczytówki. Tak długim wędziskiem jest o wiele łatwiej manewrować przynętą między np. kamieniami. Można też wystawić kij prostopadle do nurtu i dzięki temu jego ruchami prowadzić np. wobler wzdłuż burty brzegowej, opaski, rafy czy warkocza. To zresztą ogólna zasada, że na jeziorze stosuje się kije krótsze, a na rzece, wbrew panującej gdzieniegdzie modzie, dłuższe. Te minimum 2,7 m (a czasami sporo więcej) jest tam po prostu niezbędne.