Trudne trollingu początki

Szczerze mówiąc, nigdy zbytnio nie przepadałem za trollingiem, nawet morskim. W końcu jednak się przemogłem i okazało się, że musiałem jak każdy zapłacić frycowe. Błędy, które wtedy popełniłem, wiele mnie kosztowały. Dziś chcę napisać właśnie o nich, aby ci z Was, którzy dopiero decydują się na morskie łowienie łososi, wiedzieli, czego należy się wystrzegać.

Zacznę od wyznania, że nie uważam się za autorytet w dziedzinie morskiego połowu łososi na trolling. Znam wielu wędkarzy, którzy mają w tym zakresie znacznie większe doświadczenie. Droga, którą przebyłem od zera, jest jednak warta przeanalizowania choćby z tego powodu, że na początku popełniałem wszelkie możliwe błędy typowe dla wędkarza ze śródlądzia, który świeżo przesiadł się na morską łódź trollingową. Stopniowo udało mi się je wyeliminować, ale te same błędy chcieli popełniać wszyscy morscy „świeżacy”, których zabierałem na swoją łódkę, mimo że byli to znakomici wędkarze słodkowodni. Stąd też właśnie pomysł na niniejszy artykuł.

Trudne trollingu poczatki6
Jak to się wszystko zaczęło?
Moje pierwsze doświadczenia w morskim trollingu zbierałem niejako przy okazji wypraw spinningowych na wybrzeża skandynawskie. Ot, z czystej ciekawości spróbowałem rejsu z miejscowym szyprem. Sam jakoś nie miałem żadnego ciśnienia na ciąganie przynęt za łodzią... Otóż wtedy szyper wszystko robił sam, a mnie zostało tylko holowanie zaciętych ryb. W ogóle mi się to nie podobało, bo zdegradowało mnie jako wędkarza do roli turysty, któremu wsadza się w rękę wędkę z rybą. Wiem, że tak to właśnie wygląda na egzotycznym big game z przewodnikiem, szyprem i całą gromadą pomocników, ale żeby tak na bałtyckie łososie, z którymi w rzekach sam jakoś sobie radzę...? Pomyślałem sobie – a jaka to frajda z takiego wędkowania? W głębi duszy została jednak ciekawość – a jak to wszystko by wyglądało, gdyby tak samemu? No i spróbowałem przy okazji wypadu na trocie na wybrzeże bornholmskie. Zaciągnąłem redakcyjną łódź i kilka dni poświęciłem na samodzielny ćwierćprofesjonalny (biorąc pod uwagę osprzęt, jakim dysponowałem) trolling. O dziwo, nawet udało mi się wtedy złowić jakieś ryby. Ale cały czas czułem, że to nie moja bajka. Dopiero zachęcony wynikami kolegów łowiących na Zatoce Gdańskiej odpowiednio doposażyłem swoją szczupakowo-sandaczową łódź i wypuściłem się na szerokie wody między Gdańskiem a Helem. Jak się potem okazało, to właśnie tam połknąłem morsko-trollingowego bakcyla na dobre.
O ile samo uzbrojenie łodzi w wędki, windy i downriggery było dość proste (choć nietanie), o tyle już łowienie okazało się dużo bardziej skomplikowane. Co prawda, teorię miałem przerobioną na piątkę, i to wspartą lekcjami poglądowymi w wykonaniu skandynawskiego szypra, o którym wcześniej wspomniałem, ale...
Chcę dziś napisać o trollingu z małych łodzi, tak jak ja łowię. Na takiej jednostce mieści się nie więcej niż 3 załogantów, którzy w przypadku brania mają pełne ręce roboty. Wyniki osiąga się wspólnie, nie ma znaczenia, kto akurat holuje, wyjęcie ryby jest sukcesem całej załogi. Gdy jest ona 3-osobowa, jeden z załogantów utrzymuje prosty kurs łodzi (na małej jednostce nie ma miejsca na samoster), drugi zwija wszystkie zestawy i windy, a szczęściarz kontroluje poczynania łososia na dużym dystansie. Dopiero gdy wszystkie zestawy są w górze, zaczyna się właściwy hol. Możecie sobie tylko wyobrazić, ile jest roboty, jeżeli płynie się we dwóch…
Samego nastawiania wind, planerów itd. można się nauczyć w ciągu kilku wypraw, ale synchronizacja działań załogi wymaga już dłuższego treningu.

Trudne trollingu poczatki4
Mocny sprzęt
Kardynalnym błędem jest stosowanie zbyt delikatnego sprzętu. Absolutne minimum to żyłka o średnicy 0,45 mm, której potrzebujemy co najmniej 300 m na mocnym multipilikatorze. Czemu akurat tak? Łososie to ryby niezwykle silne i taka grubość linki to żadna przesada. Zakładając, że np. łowimy na głębokości 30 m i wypuszczamy zestawy na 10 m, mamy już 40 m żyłki poza kołowrotkiem. W pierwszym zrywie łosoś potrafi wyrwać ze szpuli ponad dwa razy tyle, a przecież to dopiero początek walki. Mało tego, po braniu ryby nie wolno zatrzymywać łodzi, bo wszystkie pozostałe zestawy splączą się w jeden wielki kłąb. Łódź zatem płynie dalej, łosoś prze w swoją stronę, a żyłki w kołowrotu ubywa coraz bardziej... Tak więc wspomniane 300 m to absolutne minimum. I to żyłki trollingowej (ma zwiększoną rozciągliwość), która w jakimś stopniu amortyzuje zrywy ryby.

Trudne trollingu poczatki1

Przypon z fluorokarbonu
Musi on być grubszy od żyłki głównej, w co niekiedy trudno uwierzyć wędkarzom ze śródlądzia. Wykonuję go z fluorokarbonu o średnicy minimum 0,50–0,55 mm. Optymalna długość to 80–100 cm.
Taki przypon to konieczność, bo dla łososia skok w głębinę na 50 m i powrót pod powierzchnię wody to kwestia paru chwil. Przypon musi wtedy wytrzymywać monstrualne obciążenia, a niestety od żyłki i jej amortyzującego działania oddziela go flasher, który stawia wodzie opór niczym gigantyczna obrotówka. Fluorokarbon jest natomiast niezbędny z tego powodu, że cały czas kręcący się i szamocący flasher sprawia, iż bardziej miękki materiał błyskawicznie by się poskręcał i zamienił w kłębek, tak samo jak nerwy wędkarza.

Trudne trollingu poczatki2

Krętliki
Muszą być duże, mocne, łożyskowane i przystosowane do łowienia w morskiej wodzie. Żaden „śródlądowy” krętlik nie wytrzyma obciążeń, które są normą w czasie morskiego trollingowania i oszczędności na tych drobiazgach stawiają wędkarza na straconej pozycji. Krętliki zakładamy po obu stronach flashera (od strony przyponu, z równie mocną agrafką), a także na początku przyponu. Do mocowania przynęt sztucznych również należy stosować specjalistyczne łożyskowane krętliki z agrafkami.

Przynęty w ruchu wirowym
Wabiki stosowane w trollingu morskim muszą mocno pracować i poddawać się ostrym bujaniom flashera. To, co na śródlądziu jest błędem, tu właśnie jest bardzo skuteczne. Sztuczne przynęty są do takiego prowadzenia odpowiednio uformowane, ale martwe rybki (uważam je za najskuteczniejsze) wymagają uzbrojenia w tzw. hełm trollingowy, który nie tylko utrzymuje trupka na zestawie, ale także wygina go w sposób pozwalający na wprowadzenie przynęty w wolny ruch obrotowy. Właśnie takie kręcenie się wyjątkowo skutecznie wabi łososie.

Trudne trollingu poczatki3

Rozstawianie wind
Są różne szkoły rozstawiania wędek, ale jeśli łowimy na 2 windy i na obu po 2 wędki (ja właśnie tak robię), to zestawy lokujemy na każdej z nich co 10 m. Przykładowo, winda lewoburtowa zatapia przynęty na głębokości 20 i 30 m, a prawoburtowa – na 25 i 35 m. Efektem jest obławianie 4 różnych (co 5 m) warstw wody. Ułatwia to ustalenie głębokości przebywania ryb.
Do tego dochodzą jeszcze po 2 wędki z każdej burty i już mamy komplet 8 kijów, który moim zdaniem w zupełności wystarczy na małej łodzi.
Tu muszę podkreślić, że stosowanie większej liczby wędek (a można ich obecnie mieć 12) nie wynika z pazerności na mięso łososi, tylko z prostego faktu, że im więcej zestawów, tym lepiej imitują one stado drobnicy, a w konsekwencji skuteczniej wabią łososie. W egzotycznym big game spotyka się nawet niekiedy zarzucanie wędek z samymi flasherami (bez przynęt), które zwija się, gdy tylko pojawiają się pierwsze brania. Dlatego morskie łowienie łososi na 1–2 wędki na łódź w zasadzie mija się z celem, nawet gdy jesteśmy na jej pokładzie sami.

Maszt czy planer
Rozstawienie wędek bocznych wymaga łowienia z masztem (dużo bardziej profesjonalnie) albo z planerami. Ja stosuję to drugie rozwiązanie i mogę potwierdzić jego skuteczność, ale przy założeniu nie więcej niż 2 zestawów planerowych na burtę. Minusem jest tutaj hol ryby, którą ciągniemy jak z olbrzymim „spławikiem”. Tak czy inaczej, planer naprawdę ułatwia łowienie i na początku przygody z morskim trollingiem jest wystarczający.

Trudne trollingu poczatki8

Ciężarki
Są ich 2 rodzaje – mocowany na stałe i zdejmowany, przelotowy (z przetyczką). Oba mają kształt steru woblera (tzw. parasolka), przez co podczas prowadzenia wcinają się w wodę i ułatwiają zatapianie zestawu. Którą wersję wybrać? Jeśli łowimy z małej łodzi z niskimi burtami, a o takiej piszę, wygodniej jest stosować ciężarek z przetyczką. Gdy mamy rybę już w pobliżu burty, a ciężarek dociera w zasięg rąk, wyjmujemy przetyczkę i zdejmujemy go z żyłki. Dzięki temu skracamy dystans do ryby, aby można było ją łatwiej podebrać. Jeśli łowimy z łodzi z wysokimi burtami (standard na jednostkach większych), wtedy wybór ciężarka nie ma takiego znaczenia, bo i tak rybę podbiera się z większego dystansu.

Szukanie łososi
Cały czas trzeba obserwować ekran echosondy. Gdy nie widać okazałych ryb, zwracamy uwagę na wszelkie skupiska drobnicy (szprotów). Duża ławica to wskazówka, że gdzieś tu mogą się kręcić łososie, a kilka mniejszych skupisk to oznaka tego, że łososie porozbijały duże stado szprotek i żerują w najlepsze. Nie pozostaje nic innego jak dobrać głębokość prowadzenia zestawów i łowić!
Każde branie jest sygnałem do poświęcenia danemu miejscu większej uwagi. Łososie nie żerują samotnie i jeśli mieliśmy jeden kontakt z rybą, na pewno będzie ich tam więcej.
Ale uwaga, lepiej nie pływać po torach wodnych przeznaczonych dla statków handlowych. Takie kolosy naprawdę potrzebują olbrzymiej przestrzeni na skręt lub wyhamowanie pozwalające uniknąć kolizji z łodzią, której akurat np. zepsuł się silnik. A bywa...

Na rybaka
Gdy „idą” trawlery ciągnące za sobą siaty, mniej doświadczony trollingowiec zwija wędki, tłumiąc (albo i nie) przekleństwa, i odpływa jak najdalej od kłopotliwych przybyszy. Powodem jest przekonanie, że wszystko zostało spłoszone. A to błąd, bo właśnie w takiej „poruszonej” wodzie łososie intensywnie żerują. Dobrym posunięciem będzie trzymanie się za holowanymi przez trawlery siatami, rzecz jasna w bezpiecznej i dopuszczalnej odległości.

Uwaga na pogodę
Przed wypłynięciem zawsze sprawdza się aktualną prognozę pogody i... traktuje się ją z ograniczonym zaufaniem. Nawet jeśli jest ona pomyślna, należy stale zachowywać czujność, słuchać komunikatów radiowych i obserwować otoczenie, aby na czas wychwycić ewentualne oznaki pogarszania się aury i skierować się do najbliższego portu. Mogą to być lekkie powiewy zwiastujące silniejsze podmuchy, chmury na horyzoncie itp. Właściwe rozpoznanie takich oznak to podstawa wiedzy o bezpiecznym poruszaniu się po morzu i tu odsyłam już do specjalistycznych publikacji dla wodniaków. Naprawdę warto się nimi zainteresować, bo pływanie małą łodzią w odległości kilku mil morskich od brzegu (nowe przepisy skazują nas na 4 Mm w sezonie jesiennym, a czasem i tak pływa się dużo dalej) to sport z gatunku ekstremalnych i zbagatelizowanie niebezpieczeństwa może się skończyć tragedią. Na morzu niezbędne są rozsądek i umiar. Jeśli mamy wątpliwości co do pogody – zawróćmy. Przeprawa na małej łupince przez rozbujane morze to nic śmiesznego. Jeśli ktoś przeżył to na dużym jeziorze, ma już jakieś blade wyobrażenie o tym, jak to wygląda na morzu. Inni powinni uwierzyć mi na słowo.

Trudne trollingu poczatki7

Towarzystwo
W sezonie na wodzie jest wiele łodzi, więc na ogół jest kogo poprosić o pomoc np. w razie awarii silnika. Jeśli wypływam gdzieś dalej i na odludzie, to zawsze w towarzystwie kolegów na drugiej łodzi i trzymamy się w zasięgu wzroku. Tak jest po prostu bezpieczniej. Niby mam wszystko, czego potrzeba do bezawaryjnego pływania, ale... Długo będę pamiętał, jak podczas jeziorowego spinningowania nowiutki silnik rozsypał mi się na skutek wady fabrycznej. Na spokojnej wodzie stojącej jakoś doczołgałem się wtedy do przystani na słabym silniku elektrycznym przeznaczonym do korygowania dryfu. Na morzu byłbym bez szans i skazany na wzywanie przez radio pomocy ratowników morskich. Drugi silnik spalinowy załatwiłby sprawę, ale na małej jednostce nie zawsze jest na niego miejsce.
Wracając na moment do radia, to dobrym rozwiązaniem jest zaopatrzenie się w radio morskie z funkcją SOS, uruchamianą przyciskiem, który jednocześnie wysyła w eter naszą pozycję odczytaną z GPS-a. Niby mała rzecz, ale bardzo przydatna. Bo na morzu bez elektroniki po prostu nie można bezpiecznie się poruszać. Warto więc zadbać, aby była ona nowoczesna i tak skonfigurowana, by zapewniała maksimum precyzji w sytuacji alarmowej. Popularnym błędem jest zabieranie na pokład byle czego i w kiepskim stanie technicznym, co w Zatoce Puckiej czy latem tuż przy brzegu jeszcze ujdzie. Ale gdy zapuszczamy się na odległe od brzegu akweny, sprawna komunikacja w sytuacji naprawdę krytycznej może decydować o życiu lub zdrowiu. Nie warto oszczędzać i liczyć, że „jakoś to będzie”.