Spidolino – z czym to się je?

Od kilku sezonów na przełomie starego i nowego roku jeżdżę ze znajomymi łowić ryby łososiowate z brzegu. Meldujemy się na Bornholmie, Gotlandii, Fionii (Fyn) bądź też na którymś z wielkich jezior szwedzkich zarybianych rybami z płetwą tłuszczową. Łowimy łososie, trocie, palie i pstrągi potokowe, zależnie od tego, gdzie nas poniesie. Na początku podczas takich wyjazdów łowiliśmy głównie na spinning na blachy i na woblery bezsterowe, zdarzało się jednak że sięgaliśmy także po kulę wodną, a od niej już była prosta droga do spidolino. 

spidolino1

W Polsce jest ono z różnych przyczyn mało popularne, bo kojarzone jest (i czasem błędnie utożsamiane) z kulą wodną i spławianiem lekkiej przynęty, np. konika polnego lub sztucznej muchy, nad stanowiska ryb rzecznych. Ba, przez wielu kula wodna traktowana jest jako „narzędzie kłusownicze” ze względu na to, że tego rodzaju łowienie na naturalne przynęty było i nadal jest nielegalnie stosowane na łowiskach pstrągowych. Stąd też za tym nieco zapomnianym rodzajem spławika o zmiennej, regulowanej przez wędkarza wyporności od lat ciąży odium, które przenosi się także na spidolino. Szczytem absurdu są opinie „wędkarskich prawników” zalecających traktowanie spidolino jak sygnalizatora brań zabronionego w metodzie spinningowej. Powstały one dlatego, że ktoś zauważył jego podobieństwo do spławika i na tej podstawie wysnuł wniosek, że skoro pływa (choć i to niekoniecznie) i ma obły kształt, to pewnie pozwala zauważyć branie... No cóż, równie dobrze można by napisać, że takim sygnalizatorem jest ciężarek w zestawie typu boczny trok. Spidolino spełnia z grubsza taką samą funkcję. No ale dajmy już sobie spokój z tymi nonsensami autorstwa wędkarskich wszystkowiedzących teoretyków. Spidolino umożliwia łowienie typowo spinningowe na bardzo dalekich dystansach z użyciem bardzo lekkich przynęt. Mogą to być sztuczne muchy, małe gumki na hakach bez obciążenia, lekkie błystki itp. Jest wprost idealne, gdy ryby biorą tylko na przynęty muchowe, ale poza zasięgiem najdalszych rzutów muchówką. Ale nie tylko wtedy, o czym mogą świadczyć opisane nieco dalej przypadki rodem z polskich łowisk.

Jakie wybrać?
Rodzajów tego pożytecznego gadżetu jest masa, jednak w zupełności wystarczą tylko jego trzy warianty: pływający, intermedialny (w istocie wolno tonący) oraz tonący (szybko tonący). Różnią się one kolorem. Te które ja mam, są, odpowiednio białe, przezroczyste i czarne. Model pływający umożliwia poprowadzenie przynęty przy powierzchni wody, intermedialny (pozwalający na utrzymanie przynęty na wybranej, po zarzuceniu i opuszczeniu, głębokości) do głębokości ok. 2 m, a tonącego używam, gdy trzeba łowić na głębokości od 2 do 4–5 m. To rozróżnienie ma bardzo duże znaczenie, bo ryby łososiowate w wodach stojących żerują w konkretnych warstwach wody, zależnie od tego, gdzie akurat przebywa ich pokarm. Dlatego właśnie możliwość dopasowania się do głębokości jest tak ważna. Gdybym miał określić, którego modelu używam najczęściej, to wyglądałoby to tak: często sięgam po intermedialne (najbardziej uniwersalne), w dalszej kolejności po pływające, a najrzadziej po tonące, o czym oczywiście decydują ryby, a nie moje widzimisię.

spidolino2

Mity takie i owakie
Pora teraz zająć się zakorzenionym wśród polskich wędkarzy mitem, jakoby hałas ciężkiego skądinąd zestawu płoszył ryby. Otóż nastawialiśmy się na ryby łososiowate żerujące, dla których chlupnięcie jest sygnałem, że w okolicy dzieje się coś wartego uwagi (np. żerowanie innego drapieżnika). Gdy zaś w miejscu owego chlupnięcia przemyka się mały ciernik czy krewetka, trzeba je szybko zaatakować zanim zostaną pożarte przez konkurencję. I dlatego często już w pierwszych ruchach korbką po zarzuceniu zestawu następuje branie.
Kolejnym mitem jest przekonanie, że im zestaw subtelniejszy, tym bardziej skuteczny. A przecież spinning to nie wyczynowe wędkarstwo spławikowe. Tutaj sięganie po ultralajty nie zawsze jest właściwe. W przypadku łowienia na spidolino w ogóle nie ma to sensu. Ono samo nie może być za lekkie, bo po prostu wówczas nie złowimy nic albo prawie nic. Absolutne minimum to 25 g, ja sięgam najczęściej po model 40-gramowy. A za tym idzie konieczność stosowania sprzętu, który poradzi sobie z dużymi przeciążeniami podczas bardzo dalekich rzutów. Delikatne wędeczki nie mają tu racji bytu. Wracając jednak do spidolino, dlaczego nie stosować lżejszych? Otóż gdy zarzucamy bardzo daleko w sfalowanej wodzie, plecionka klei się do fal i kontakt z przynętą jest osłabiony. Przy bocznym wietrze z kolei nie ma mowy o zachowaniu linii prostej między przynętą a wędką, prowadzimy zestaw, ale po łuku wyznaczanym przez balon na plecionce. W obu przypadkach gdy ryba zaatakuje, to wędkarz nie ma szans na wykonanie skutecznego zacięcia. I tu właśnie wkracza waga zestawu i jego konstrukcja. Sprawiają one, że drapieżnik, dzięki sile swojego ataku, wstępnie zacina się sam. Wędkarz musi wykonać tylko docięcie, aby poprawić to, co ryba już sama zaczęła. Tak czy inaczej pierwszy ruch należy do niej. Jest to spinningowy odpowiednik karpiowego zestawu samozacinającego. Wiem, że dla niektórych może zabrzmieć dziwnie zachęcanie do łowienia w ten sposób, ale na wielkich dystansach (a rzucamy nawet na 80 m) jest to właściwie jedyny skuteczny sposób. No i takie łowienie sprawia mnóstwo radości. Reasumując, duża waga spidolino jest czynnikiem, który pozwala na poprawne zacięcie zdobyczy.

Bolenie, sandacze, klenie, jazie...
Ale zalety spidolino ujawniają się nie tylko podczas łowienia ryb łososiowatych. Bardzo dobrze jest je zabrać także na bolenie żerujące daleko od brzegu. Ja np. często je stosuję do obławiania filarów mostów na Wiśle. Jako przynęty używam wtedy lekko dociążonych zonkerów (dla niewtajemniczonych – są to streamery wykonane z paska sierści) zawiązanych na pojedynczym haku. Przerzucamy potencjalne stanowisko ryby lekko pod prąd, po czym pozwalamy, aby spidolino spłynęło z nurtem, ściągając ze sobą po łuku lekką przynętę. W tym momencie zachowuje się ona jak rybka na wpół bezwładnie unoszona przez rzekę. Przy prawidłowym wykonaniu jest to sposób wręcz genialnie skuteczny.
Klenie i jazie również bardzo dobrze reagują na przynęty podawane ze spidolino. Na Wiśle i Narwi stosuję duże mokre muchy, a w okresie rójki chruścika zakładam jego imitację wykonaną z sierści sarny (pomimo że jest to mucha pływająca, podtapiam ją i prowadzę jak mokrą). Po rzucie pod kątem 45º w dół rzeki, zamykam kołowrotek i na napiętej plecionce spławiam przynętę przez stanowiska ryb. Spidolino przejmuje w tej sytuacji rolę linki muchowej.
Jeden z moich kompanów z wyjazdu, który próbuję wreszcie zacząć opisywać, miał kiedyś problem z przechytrzeniem sandaczy wpływających na wieczorny żer do płytkiego, o głębokości zaledwie 1 m portu rzecznego. Trzymały się z daleka od brzegu i płoszyło je właściwie każde podanie przynęty w dowolny sposób. Problem dał się rozwiązać właśnie dzięki spidolino. Jak? To proste, kolega bardzo daleko przerzucał harcujące sandacze i powoli, skokami przeciągał im przed pyskami lekką przynętę (streamera lub twistera) uzbrojona w pojedynczy hak. Aby wabik lekko tonął, tuż przed hakiem na przyponie zacisnął 2-gramową śrucinkę. Ten powolny opad w połączeniu z brakiem chlupnięcia rybom nad głową (w tym konkretnym przypadku) okazywał się strzałem w dziesiątkę.

spidolino3

Z morza wprost w krzaki
Wracając jednak w końcu do naszych wyjazdów tropem płetwy tłuszczowej, gdy łowiliśmy trocie, to zauważyliśmy, że żerowały one na małych, ok. 5-centymetrowych rybkach. Były to cierniki. A one poruszają się krótkimi skokami, to w lewo, to w prawo. Zaczęliśmy więc kręcić imitacje tych rybek, a jeden z kolegów sięgnął po dropshotową jaskółkę, uzbroił ją podwójnym hakiem muchowym (dla stabilizacji, aby pozbawiona ciężarka nie wykładała się na boki) i poprowadził ją skokami pod powierzchnią. Był to idealny pomysł. Ale technik prowadzenia jest wiele, tak naprawdę wszystko zależy od tego, co ryby akurat jedzą i od inwencji wędkarza.
Po powrocie do domu kolega przypomniał sobie o położonej opodal swego miejsca zamieszkania małej zaporówce kryjącej duże okonie. Jej dno jest usiane krzakami i zwalonymi drzewami w stopniu uniemożliwiającym poprowadzenie przynęty głębiej, niż 0,5–1 m. Niby można byłoby rzucać np. lekką wahadłówką albo woblerem, ale problem polegał na tym, że większe ryby trzymają się tam z dala od przełowionej bo wolnej od zawad strefy przybrzeżnej. Na domiar złego nie można łowić z łodzi, a zimą – z przerębli. Wszystko to sprawia, że są tam piękne okonie, i to okazy które od lat grają wędkarzom na nosach. I otóż kolega po powrocie znad morza, bogatszy o nowe doświadczenia, postanowił przenieść je właśnie na ów zbiornik. Sięgnął po to samo spidolino i tę samą jaskółkę, rzucając bardzo daleko lekką przynętą i prowadząc ją powolnymi skokami w wąskiej warstwie podpowierzchniowej wolnej od zawad. Okonie rzekomo „nie do złowienia” pozwoliły się wreszcie łowić. I niech ktoś mi powie, że podróże nie kształcą!

Zestaw ze spidolino
Wracając jednak kolejny raz do naszych wyjazdów, łowiliśmy na zestawy o konstrukcji dość specyficznej. Podstawą jest około półmetrowy odcinek fluorokarbonu o średnicy 0,40 mm. Zakładamy na niego spidolino (baryłką w stronę przyponu z przynętą) i z obu stron wiążemy krętlikami. Przydają się tu duże stopery gumowe chroniące węzły przed zbijaniem przez spidolino. Tak spreparowany zestaw wiążemy do plecionki, dowiązujemy przypon nieco dłuższy od wędki i gotowe! Trzeba tylko pamiętać, aby fluorokarbon (żyłka ze względu na swą miękkość się nie nadaje), stosowany na przypon nie był za miękki i cienki, bo wszystko się będzie plątać przy rzucie. Ja łowiąc mniejsze ryby, stosuję średnicę 0,20 mm, a przy większych sztukach – 0,30 mm. Podkreślam jeszcze raz, im sztywniejszy przypon tym lepiej, chodzi o to, żeby nic się nie plątało w czasie zarzucania.

Technika rzutu
Dochodzimy do kolejnej bardzo ważnej sprawy, czyli techniki rzutu. Trzeba tu pogodzić dwie sprzeczności, czyli osiąganie dużych odległości i brak splątań. Po pierwsze i najważniejsze, należy zapomnieć o nawykach nabytych przy typowym spinningowaniu. Wszelkie ruchy z nadgarstka trzymającego kij przy stopce kołowrotka są wykluczone, ładowanie kija – bezwzględnie zabronione, rzuty boczne – skazane na porażkę. Wszystko się plącze, a bywa, że i urwie. Rozwiązaniem jest taki rzut, jaki stosują wędkarze gruntowi, m.in. karpiarze. Jak to wygląda? Chwytamy kij jedną ręką przy stopce kołowrotka (praworęczni – prawą) a drugą za koniec dolnika w taki sposób, aby ów koniec wskazywał kierunek rzutu. Teraz układamy za sobą na wolnej przestrzeni przynętę (zrozumiałe, że nie może tam być żadnych potencjalnych zawad) z lekko napiętą plecionką. Następnie (stale patrząc na zestaw, początkowo przez ramię, a potem przed siebie) wykonujemy energiczny, lecz płynny wymach kijem zza głowy, nadając mu ruch właściwie tylko ręką trzymającą koniec dolnika (rękojeść powinna być długa, a i sam kij też). Jeśli na etapie rzutu nie poplątaliśmy niczego, to już połowa pracy wykonana. Druga połowa to odpowiednie „posadzenie” zestawu na wodzie. Otóż stale śledzimy jego lot wzrokiem (a jeśli się nie da, to patrzymy na opróżniającą się szpulę kołowrotka) i gdy zauważymy że zbliża się do wody (lub że plecionka odwija się już wolniej), zatrzymujemy zestaw, kładąc palec na szpuli. W tym momencie spidolino hamuje, przypon prostuje się i wszystko płynnie wpada do wody.

spidolino5

spidolino6

Z Polski na szwedzkie łososie
Hitem ostatniego wyjazdu okazała się muchowa imitacja ciernika ukręcona przez jednego z kolegów na polskie pstrągi. Na naszych „ciurkach” przynęta ta była prawdziwym killerem, prowadzona zarówno na spinningu, jak i na muchówce. Za morzem również się sprawdziła. Połowiliśmy na nią mimo ogólnie bardzo ciężkich warunków, gdy na 10 dni spędzonych na wyjeździe przez aż 4 wiała wichura o prędkości dochodzącej do140 km/godz! To właśnie na tego ciernika made in Poland skusiło się najwięcej ryb, gdy podawaliśmy go na szwedzkiej wodzie w zestawie ze spidolino, stosowanym pierwotnie chyba do obławiania jezior alpejskich. Ot, taka „wędkarska międzynarodówka” świadcząca o tym, że dobrze jest się uczyć od innych nacji, bo każda ma coś ciekawego do przekazania.
A my już teraz zacieramy ręce, czekając na wiosnę, aby wypróbować nasze zestawy i cierniki na polskim wybrzeżu, gdzie przecież też podchodzą piękne trocie.

spidolino4